Czas na opowieść o Santa Flavii. O śmieciach już trochę było – na plaży, pierwszego dnia, kiedy plażowaliśmy, zaczęliśmy je zbierać. Trochę tak przy okazji. Wiadomo, wszystkich się nie da, ale zawsze to kilka śmieci mniej – w wodzie, na plaży. Trafią gdzieś do jakiegoś worka, może potem na wysypisko. Zawsze to coś.

Agunia mówi, że na Bali plaże są całe zasypane. A my tutaj – codziennie zbieramy. Zawsze weźmiemy jakiś woreczek, albo znajdziemy na miejscu. I coś się uzbiera. Widzieliśmy też, że kilku lokalnych mieszkańców też to robi. Pierwszego dnia, kiedy zbieraliśmy, podszedł do nas starszy pan i pokazał kciuka w górę. Był zachwycony. Wczoraj taka kobieta z siateczką. Z trójką dzieciaków. Dzieciaki bawiły się w wodzie – piękny widok – trójka uśmiechniętych dzieciaków i ich mama. Później wzięła siateczkę – taką dziecięcą, na ryby – i chodziła po plaży, zbierając folie. Zobaczyła, że ja też coś wyciągam z wody. Powiedziała coś miłego – nie wiem co, nie zrozumiałem – i pomyślałem, że chcielibyśmy w końcu zacząć rozumieć ten język. Nie tylko wakacyjnie. Trzeba się za to wziąć.

Zbieranie śmieci to cała Agunia. Wszędzie, gdzie jesteśmy. Pierwszy nasz spacer – dwa lata temu – też był przy okazji zbierania śmieci. Zaraziłem się tym od niej. To są drobne rzeczy, ale mają znaczenie.

Dzisiaj ta historia miała dalszy ciąg. Poszliśmy na spiaggię późnym popołudniem. Pożegnać się. Troszkę popływać. Troszkę ostatnich promieni sycylijskiego słoneczka zażyć. Agunia chyba z dwadzieścia minut w naszym pontoniku sobie pluskała. Słońce już zniknęło za wzgórzami. Zaczęliśmy się zbierać. Wtedy z jednej z pobliskich bram, których kilka jest w murach przy plaży, wyskoczyła trojka dzieciaków i za nimi kobieta. Ta sama, która dzień wcześniej te śmieci do siateczki zbierała. Poznała nas od razu. Już z daleka machała nam ręką i uśmiechała się.

W ten sposób rozwiązał się nam kolejny mały problem. Chcieliśmy kogoś obdarować naszym pontonem. Do Polski go zabrać nie było jak, ponieważ zaszaleliśmy z zakupami : ). Więc podarowaliśmy go dzieciakom i uśmiechniętej kobiecie.

Zaczęła coś mówić po włosku. Pytała o coś. Po gestach domyśliliśmy się, że pyta, gdzie się zatrzymaliśmy.

Wanda – padło imię.

Si, Wanda – znała panią Wandę : ) Najstarsza dziewczynka potrafi po angielsku. Tłumaczy, że to brat i kuzyn. Cieszą się bardzo i my się cieszymy. Happiness is sharing. Wracamy. Żegnają nas okrzyki z plaży: I love you!

I po raz kolejny cieplutko na sercach. Takie wakacje to skarb.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *