Wewnętrzne światło

Wczoraj wstaliśmy wcześnie rano. Wcześnie w sensie wakacyjnym – około ósmej : ) W planach wycieczka do Cefalù. Miejsce, w którym obecnie jesteśmy, nie zachwyca – brudno, sklepy małe, kiepsko zaopatrzone, a restauracje można policzyć na palcach jednej ręki. Do jednej z nich zajrzeliśmy – lokalna, tania knajpka, pizza taka sobie. Dookoła brudno, pełno śmieci. Wzdłuż szosy wszędzie śmieci. Na plaży – śmieci. Ale o śmieciach jeszcze napiszę osobno. I o Santa Flavii też. To chyba będą dwa oddzielne wpisy – o śmieciach i o kotkach. Pięknych kotkach.

Wczorajsza wycieczka do Cefalù – i to właśnie ta Sycylia, o której tyle się słyszy. Gdy pytam czata, co poleca w okolicy, wymienia mnóstwo „urokliwych miejsc”. A prawda jest taka, że Santa Flavia nie ma w sobie zbyt wiele uroku – poza naszym ogrodem i widokiem ze spiaggi. Idąc do miasta, poruszasz się wzdłuż drogi szybkiego ruchu. Beton i asfalt, upał lejący się z nieba. Zero pięknych widoków. Przy pierwszej wizycie we Włoszech zachwycają opuncje, oleandry – ale kiedy widzisz je po raz setny, w dodatku otoczone stertami śmieci, ten urok gdzieś znika.

Ale nie chcę dziś pisać o śmieciach. Chcę napisać o pięknie, które mamy w sobie.

W Cefalù, po całym dniu spacerów, zajrzeliśmy do polecanej przez jednego ze sprzedawców cukierni. Podpowiedział, że tam znajdziemy najlepsze cannoli – sycylijskie rurki z kremem. Weszliśmy dziesięć minut przed zamknięciem, ale niestety – półki już puste. Starszy pan właśnie zamykał. Powiedział, że wszystko wyprzedane. Po włosku, więc trochę to sobie zinterpretowałem. Wychodząc, spróbowałem wytłumaczyć gestem, że to miejsce polecono nam jako wyjątkowe. I mimo że nie zrozumiał słów, zrozumiał intencję. Uśmiechnął się. Pomachał. Ciepło. W środku zrobiło się ciepło.

A Agunia powiedziała: „Lubię, jak tak wchodzisz w interakcję z ludźmi”.

I tak mi się zrobiło pysznie w środku. Smacznie. Bo ja się tego uczę. Nie potrafię jeszcze small talków, nie potrafię mówić miłych rzeczy ot tak. Uczę się. Czasami myślę, że mam autyzm lub coś ze spektrum. Whatever.

To jest niesamowite, kiedy dajesz ludziom światełko – i ono wraca. Uśmiechają się do ciebie. A potem, jak Agnieszka mądrze mówi, uśmiechają się do następnej osoby. Bo dostali ten promyk. Promyk, który niesie się dalej. I może nie zawsze zadziała. Może ktoś jest zmęczony, ma ciężki dzień, życie go przygniotło. Ale i tak warto. Promyczek dotrze. Czy wywoła uśmiech dziś, czy jutro – nieistotne. Ważne, by się nim dzielić.

W Cefalù była też inna sytuacja – w markecie. Ogromnym, chłodnym, po całym dniu upału aż przyjemnie. Szukaliśmy cukru, pytam panią, ona pokazuje. Wracam z cukrem, spieszymy się – jeszcze te ciasteczka, zdążyć na pociąg. Przebiegając obok niej, rzucam „grazie”. I widzę jej uśmiech. I znowu to samo uczucie – ciepło w środku. Jakie to jest piękne.

Tu – we Włoszech – łatwiej. To ciepło rozchodzi się inaczej. Ale myślę sobie: to światełko można też zabrać ze sobą. Przywieźć do Polski. Choć Polska – trudna. Dzisiaj nie chcę o Polsce.

Cefalù. Piękne miejsce. Turystów mnóstwo, chociaż my byliśmy w poniedziałek, więc nie było najgorzej. Polecam. My oczywiście poszliśmy w swoją przygodę – weszliśmy tam, gdzie prawie nikt nie wchodzi. Wąska ścieżka między głazami, kamienie, morze. Cisza. Sami. Kilka osób przed nami. I my – uśmiechnięci, w słońcu. A później spiaggia – pełna ludzi. Tłok jak w Międzyzdrojach. Może trochę mniej.

Ale Cefalù, z tymi swoimi uliczkami – to są te Włochy, które pamiętam. Sirmione znad Gardy. Ich mi brakuje tutaj. Bo Santa Flavia to inne miasteczko – bez zabytków, bez wąskich uliczek, pełne współczesnych budynków. To też są Włochy. Sycylia w zasadzie. Może nawet bardziej prawdziwie. Taki świat, który warto poznać. Dobrze nie zamykać oczu. I dzielić się swoim wewnętrznym światłem.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *