Wyjazdowo. Santa Flavia, Sycylia. Rok temu byliśmy w Sirmione, nad Gardą. Wtedy miałem tak duże spadki emocjonalne, że stałem w wodzie lazurowego jeziora, gapiąc się bezmyślnie na otaczające je góry. Słońce oświetlało mi twarz, wiała lekka chłodna bryza znad Alp, a ja płakałem. Miałem w dupie to, że jest pięknie, że jestem na wakacjach, że nie muszę się stresować pracą, że jest ze mną najpiękniejsza kobieta świata. Było mi źle.

W tym roku miało być inaczej. I jest inaczej. Ale to, co drzemie we mnie, w środku, nadal nie pozwala mi się w pełni cieszyć życiem. Jeszcze dużo pracy do zrobienia. Trzeciego dnia przegrałem. Emocje i pragnienia. Cień, który wisi nad nami, i nie pozwala w pełni cieszyć się sobą.

Kiedy jest się tam, po drugiej stronie, nie cieszy nic. I nie ma wyjścia. Nie ma. Wszystko jest, było i będzie źle. Nic się nie uda. Nic nie ma sensu. Nie ma wyjścia, nie ma powrotu do normalności. Rok temu wyłączało mnie to kompletnie. I ciągnęło się kilka dni. W tym roku bylem tam jedną nogą. Już to wystarczyło, żebym był niemiły, niesympatyczny, żebym mroził nie tylko siebie, ale i świat dookoła i najbliższą mi osobę. Nawet pisząc o tym i wspominając, czuję to… Czuję ten cień, ten bezsens i niemożność ucieczki przed nim. Zaczyna się od delikatnego ucisku w okolicy pępka…

Dzisiaj po takim dniu, po jednym takim dniu, z cieniem w głowie wybrnąłem. Jest lęk, że wróci… Najgorsze jest to, że nie mam klucza do wyjścia. Po prostu się to dzieje. Kiedy postanowię. Nie udałoby się bez niej. Bez osoby, która mnie wspiera, chociaż wiem, że kosztuje ją to dużo.

Jutro napiszę o czymś wakacyjnym i słonecznym. Dzisiaj tak. Uśmiechanie się do zdjęć, którym wypełnione są Social Media, jest dobre, pod warunkiem, że prawdziwe. U mnie są też łzy. „Można płakać” – usłyszałem te słowa po raz kolejny. I się wypłakałem.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *