Dusza w ciele

Dzisiejsza podróż, o której napiszę, rozpoczęła się o 17:20. W sumie, to nawet wcześniej. We wtorek? Sprawdzam. Tak, we wtorek.

W niedzielę Agunia podesłała mi jakieś warsztaty. Już kolejny raz. Warsztaty pt. „Dziki Ruch”. Dusza w Ciele. (link tutaj, może komuś kiedyś….) No i we mnie oczywiście opór. Taki milczący. W środku „no nie, kurwa, nie, no way, to nie dla mnie”.

A we wtorek posłuchałem tego oporu i zacząłem czytać. To, co się wtedy we mnie wydarzyło – beznadziejnośc. Ja i ruch, ja i taniec, ja i warsztaty z ciałem? Jestem beznadziejny. Tak mi minął wtorek. A po 16ej napisałem do Magdy. Bo w przebłysku, drobnym momencie, w którym moje poczucie bycia kimś do niczego na chwilę rozświetlił promyk prawdziwego mnie, postanowiłem, że skoro tak się boję, to koniecznie trzeba tam się pojawić. I dzisiaj byłem.

Cały dzień w przerwach w pracy myśli wracały do tego, że idę. Czułem się z tym cholernie dziwnie. Po co ja tam idę? Blisko, koło Ryneczku – instrukcje od Aguni. No i poszedłem. Warsztaty o 18ej, więc zrobiłem sobie spacer. I całą drogę myślałem „Po co ja tam idę?”

Kiedyś, dawno temu, kiedy prowadziłem Jogę, przed każdymi zajęciami przeżywałem to bardzo. nie chciałem tych zajęć prowadzić. Bałem się ich, stresowały mnie i męczyły. Ale uważałem, że coś w ten sposób mogę dać światu. Więc przed zajęciami się stresowałem. W trakcie jakoś byłem. A po cieszyłem się, że już koniec. Jakaś radość w tym też była, ale więcej stresu.

I tak sobie dzisiaj myślałem, idąc, że co z tego, że pójdę i przetrwam. Może pójdę kolejny raz i znowu przetrwam. Na pewno nie będę się cieszył. Doszedłem w okolice Fabrycznej. Sprawdzam adres. 7 minut. By car! Nie Fabryczna, tylko Francuska… I już nie było czasu na myślenie o pierdołach, tylko wkurw, że jednak może wcale nie dotrę. Wróciłem pod blok, wsiadłem do samochodu i pojechałem. Potem ni cholery nie mogłem znaleźć tego adresu. I tak mój wewnętrzny dopierdalacz i krytyk poszedł sobie. Zastąpiony skutecznie przez gniew.

Później spotkanie z Magdą. Bardzo wyraźna postać, czysta i klarowna w odbiorze. I piękna relatywnie dla mnie. I krąg. I w końcu taniec.

Powoli, wtulony w siebie. Ręce…. co z nimi zrobić? Wiszą. Pierwsza zmiana nastąpiła, kiedy podniosłem ręce w górę. Później zacząłem nimi machać. Wytrząsać. Zmieniła się dynamika we mnie. Również muzyka przyspieszyła. I stanąłem na palcach. Wtedy nogi zamieniły się w sprężyny. To już nie był taniec, tylko pęd. W przestrzeni i w głąb siebie. Zapomniałem o czasie. Dwie godziny w tym pędzie po prostu zniknęły…

Dużo by o tym jeszcze pisać. O emocjach przed. O strachu. O blokadzie wewnętrznej. O przyjaznej przestrzeni i o poczuciu, że coś we mnie powoli zaczyna żyć. I pewnie bym napisał zaraz po. Dzisiaj już uleciało…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *