Śpieszmy się…

Żeby tę historię napisać, potrzebuję sięgnąć dwa lata wstecz. Wrzesień 2023. Jeden z naszych pierwszych wspólnych wypadów w przyrodę. Wspomnienia. Ile się od tego czasu pozmieniało. We mnie i w nas.

Ciepłe, wrześniowe popołudnie. Spokojny szum Odry. Ukryta od strony brzegu łacha piasku otulona wysokimi trzcinami. Mała przystań. Ja, A. i Lucjan. Poza nami jeszcze kilka osób cieszących się ostatnimi promieniami lata. Lucjan szukający smakołyków (nie wolno, nie wolno, bo mu szkodzą) w zaroślach. Siedzieliśmy sobie na leżaczkach… Może to będzie pierwszy raz, kiedy pojawią się nasze twarze? Nie, jednak nie. To nie jest tekst o nas…

Siedzieliśmy sobie na leżaczkach. Te krótkie, ulotne chwile weekendowych momentów, przeplatane długim, pełnym tęsknoty i wyczekiwania, tygodniem. Tak to było. Trochę o nas też jednak.

Do brzegu przybiło dwóch mężczyzn w kajakach. To była część jakiejś dłuższej wyprawy. Widać było, że to profesjonalni kajakarze, cokolwiek to znaczy. Szybko i sprawnie składali sprzęt. Nie pamiętam już dzisiaj, czy A. do nich zagaiła. na pewno nas zainteresowali. Chyba ktoś im robił zdjęcia. Ktoś od nich. Kobieta? Uleciało już. Myśleliśmy o pizzy. Ale ostatecznie zdecydowaliśmy się na kawę. Na owsianym ( certo : ).

I w ten sposób poznałem T. Kompletnie nie pamiętam, o czym opowiadał. Ale opowiadał. Gaduła straszna. Owsiane okazało się stare, bo jakoś nikt tego mleka nie zamawiał ostatnio. Kawa do wymiany na taką bez mleka? lub na zwykłe? Nie… Zwrot na kartę, jakieś zamieszanie z tego powodu. Dużo śmiechu. I potok, nie, nie potok, rzeka… Odra słów. T., Cigacice i „Przystań Tu”.

Spacer wzdłuż portu. Zachód słońca. Ciepła bryza znad rzeki. Splecione dłonie, buszujący w krzakach Lucjan i nadzieja w sercu. Znalazłem Skarb?

Czas płynął nieubłaganie. Odrę oglądaliśmy kilkakrotnie. Z różnych perspektyw. Po powodzi również. Jednak do Cigacic dotarliśmy kolejny raz dopiero 31 grudnia 2024. „Przystań” była pusta. Po sezonie. Ale też po powodzi. Widać było nadal, jakie ogromne spustoszenie po sobie zostawił żywioł. Przyroda nie przejmuje się granicami, jakie chciałby jej narzucić człowiek. Linia brzegowa wyglądała zupełnie inaczej. Wszędzie pełno było naniesionych przez wodę śmieci, gałęzi, trzcin. Sama „Przystań” wyglądała, jak martwa. A. śledzi to, co się dzieje w okolicy. Opowiedziała mi o chorobie T.

Zachód słońca tamtego sylwestrowego popołudnia był cichy, jakby wiedział, że nie ma już w tym roku nic do dodania. Odra płynęła wolno, ciężka od wspomnień, popowodziowych śladów i zimowego milczenia. Niebo nad linią drzew zapłonęło ostatnim światłem roku. Nad horyzontem rozlały się ciepłe odcienie głębokiej pomarańczy i miodowego złota, powoli przechodzące w przygaszony róż. Wyżej – pastelowy fiolet topniał w gęstniejącym granacie, aż w końcu stapiał się z ciemnym nocnym niebem, na którym pojawiać się zaczęły pierwsze gwiazdy. Wszystko to jakby malowane spokojną ręką kogoś, kto nie potrzebuje już słów.

Staliśmy wtedy na brzegu, otuleni chłodem grudniowego wiatru, wpatrzeni w pomarańczowy blask łamiący się o zmętniałą wodę. „Przystań Tu” była pusta. Bez śmiechu, bez ludzi. Cisza. Splecione dłonie i ciepło w sercu. Zapomnieliśmy w tym wszystkim, że to Sylwester. Drugi nasz wspólny Sylwester. I pierwszy, kiedy naprawdę spędzaliśmy go razem. Północ w łazience z przerażonymi Lucjanem i Marcysiem. Wpatrzeni w ten uroczy nieboskłon zapomnieliśmy o całym świecie. Lucjan na siku przed wystrzałami nie zdążył. To jedyny plus tego, że nasz kochany Lucjanuś troszkę już nie słyszy.

Trzeci raz byliśmy w Cigacicach w kwietniu. Ubrałem się w katankę i zmarzłem jak cholera. Wiatr wiał taki, że czułem jego mroźne powiewy w środku, w kościach. „Przystań Tu” nadal była pusta. A. opowiadała o tym, że ludzie się zebrali, że pomagają. Że odbudowują po powodzi. Zimno w …. Wtuleni w siebie. Dookoła wczesna wiosenna zieleń i spokojny nurt Odry. Kojący ale niosący też jakiś niepokój. Już razem. To już nie nadzieja. Ciągle dużo lęku we mnie. Ale tak, znalazłem Skarb. To już wiem. A lęk? Boję się, że zgubię. Ją. Siebie. Nas.

11 maja. Wioooosnaaa. Ptasie trele aż przenikają w serce i w duszę. Radość życia. Odrzański brzeg częstuje nas kolejnym wspaniałym widokiem. Jak w bajce. Ścieżka zatopiona w rozbłyskach zachodzącego w odcieniach złota słońca, szum zieleni, słowiki wyśpiewujące swoje miłosne pieśni i powietrze pełne „dmuchawców” z pobliskich topol.

Tym razem w „Przystani” jakiś ruch. Za barem T.. Ze śmiechem opowiada, jak to „rozppierdoliła go” chemia. Jakie zajebiste miał odjazdy. Próbował w życiu wielu substancji, ale te wlewy, które mu zaserwowali na terapii, z niczym się nie dadzą porównać. Tęcza barw i spowolnienie ruchów. Rozciągnięte, jak w jakimś filmie, poklatkowa animacja. To wszystko i jego uśmiech. Twarz pełna życia. Pojawia się nazwisko. Kurt Vonnegut. Znam. Zachwycałem się nim kiedyś. Dziękuję T. za przypomnienie. Sięgnę po te książki. Zwłaszcza teraz, kiedy zacząłem snuć swoje opowieści. Dużo śmiechu. Kupujemy jakiś super napój. Dla K. Ona lubi takie różne : ). Blik dla Odry. Żegnamy się serdecznie. Życzymy powodzenia. A ja sobie myślę, że to facet, którego chciałbym poznać. Postanawiamy, że cześciej będziemy tam wpadać. Czas spróbować, co tam pysznego można zjeść….

Tydzień później. Jedziemy do Bielska, do K. W Radio 357 (certo! : ) reportaż Beaty Kwiatkowskiej „Temat rzeka” o ekologicznej katastrofie, jaką ludzie zgotowali Odrze. Katastrofie, jaka trwa nadal. Zaiste „Temat rzeka” – jak chciwość ludzka niszczy Ziemię, nasz jedyny Dom… W reportażu T., Cigacice. Słuchamy z rozżaleniem i wkurwem. Bezsilność – to słowo mi do głowy przychodzi.

No i zapomnieliśmy zabrać tę butelkę : /

Mija krótki czas. Na Fejsie Radio 357 wrzuca post o drugiej części reportażu „Temat rzeka.”

A ja nie zdążyłem poznać T. Nie uda się już…











Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *