List do M.

Dzisiaj jest we mnie dużo miłości. Idę ulicą ZG i czuję, jak mnie przenika. Mijam ludzi, i czuję, że są częścią mnie. Patrzę na nich i nie widzę w nich osób, mężczyzn i kobiet, starych i młodych, pięknych i brzydkich. Widzę w nich siebie.

Rano wstałem z uczuciem nijakości. Powoli uczę się, jak sobie z tym radzić. Wychodzi mi raz lepiej, raz gorzej. Pięć minut lepiej, godzinę źle, potem pół godziny super, do końca dnia chujowo… Różnie. A dzisiaj sobie poradziłem. Nie metodą zwyczajną – zacznij pracować, zrób coś, wciągnij w coś umysł. Nie. Dzisiaj zrobiłem medytację, różne takie poranne sprawy, higiena, etc. – przynajmniej wszystko, o czym nie zapomniałem, że przydałoby się zrobić. Nagrałem, jak co dzień, coś miłego mojej ukochanej. Zrobiłem sobie pyszniutką kawkę w kawiarce koloru turkusu (na owsianym of course). I przysiadłem się do Mamy.

Mama jest chora na cukrzycę. Ma amputowane obydwie nogi. A ja mam (nadal, chociaż myślę, że resztki) depresji. Więc nasze kontakty są rzadkie, pomimo, że mieszkamy od dwóch lat ponownie pod jednym dachem.

A dzisiaj przysiadłem się do niej. Trochę smuteczek, bo lubię być z A. i z Lucjanem i z Marcysiem. Ale u rodziców czasami trzeba pomieszkać. Tym bardziej, że jest tam mój synek kochany (zbuntowany, burczący nastolatek). Dużo jeszcze do poukładania.

Po ustawieniach sprzed tygodnia, gdzie całą swoją najbliższą rodzinę energetycznie poprzesuwałem (Mamę, Tatę, Brata i obydwie Siostry), przysiadłem się do Mamy. Tak się zagadaliśmy, że w końcu wyłączyła dźwięk w tym pudle, które od kilkudziesięciu lat zabiera ludziom…. coś zabiera… Warte zastanowienia, co…

Mama opowiadała o swoim dzieciństwie, o miłości – ich miłości. I o seksie. Ubiorę to w słowa. Kolejna piękna historia do opowiedzenia.

I tak… Nazwać to… Może kiedyś… I tak mój stan bezsensowności poszedł sobie. Przycupnął z boczku z nadzieją, że… O, mam BezSens! Więc mój BezSens sobie przycupnął, z nadzieją, że jeszcze dzisiaj trochę czasu mu poświęcę. A później zadzwoniła A. Nadal nie wiedziała, czy mam przyjechać. Jeszcze pół roku temu przeżywałbym to i przeżuwał. A dzisiaj się ucieszyłem po prostu, że zadzwoniła. I że jest. I jeśli będzie potrzebowała, to przyjadę. Smuteczku tak na 1%. Och, jak ja ją kocham….

A po godzinie „Przybędziesz?” No i pojechałem. Spakowałem się, nazrywałem pachnących, dzikich róż i pojechałem. A teraz sobie siedzę w „Cafe Kratka”, piję moje ukochane flat white (na owsianym of course, albo lepiej certo) i postanowiłem popisać. Mam kilka historii, które czekają. Jednak postanowiłem zacząć od tej, bo czas pisać codziennie. Codziennik czas zacząć. O tej nazwie napiszę, jak przyjdzie czas. Zapożyczona.

A. ma czas dla siebie. I dla swojej Przyjaciółki. A we mnie jest dzisiaj ogrom miłości. Przenika mnie, jak ciepły, wiosenny wiatr. Widzę ją we wszystkich i czują ją w sobie. I życzę Tobie, żebyś mogła / mógł poczuć ją w sobie, jak ja.

PS. Już zakończyłem. Ale słowa „przenika mnie” przyciągnęły do mnie te słowa z pieśni Dżemu:

Samotność to taka straszna trwoga
Ogarnia mnie, przenika mnie
Wiesz mamo, wyobraziłem sobie, że
Że nie ma Boga, nie ma Boga, nie
Nie ma Boga, nie

I o samotności jest mój pierwszy tekst z Codziennika, i o Mamie, i o Bogu. Wszystko się zgadza. Poza tym, że nie jestem dzisiaj sam. Samotność to wybór. Pomiędzy życiem i śmiercią, pomiędzy wstydem i odwagą, pomiędzy byciem niewidzialną / ym a byciem w prawdzie, pomiędzy miłością i odrzuceniem. Całe życie byłem sam. Dzisiaj wybieram inaczej. I dopiero teraz mam tytuł : )

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *